Info

Suma podjazdów to 16545 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Nie mam rowerów...Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec1 - 5
- 2015, Luty6 - 20
- 2015, Styczeń2 - 8
- 2014, Listopad3 - 11
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień3 - 5
- 2014, Lipiec2 - 2
- 2014, Czerwiec2 - 10
- 2014, Maj2 - 9
- 2014, Kwiecień5 - 5
- 2014, Marzec1 - 7
Plan był inny, ale też było super.
Sobota, 26 kwietnia 2014 · dodano: 26.04.2014 | Komentarze 1
Plan na dzisiejszy dzień był zupełnie inny. Niestety Tomek
źle się czuł i objechanie żółtego szlaku wokół RZ nie wypaliło. Ustawiłem się za
to z Jackiem i Sebastianem.
Ruszamy w samo południe w kierunku Pstrągowej. Przez Starowinę
docieramy pod Krzyż w Niechorzu. Nie czuję się za ciekawie po ostatnim
przeziębieniu, chłopakom ciepło, a ja marznę i czuję, że to nie jest mój dzień,
ale przecież nie wrócę do domu.
Seba wyluzowany, a ja w skupieniu odprawiam modły, żeby te czarne chmury nie zmieniły się w opad.
Kilka minut po opuszczeniu punktu widokowego zaczyna lekko kropić, na szczęście dla nas po chwili przestaje i już do końca wypadu pogoda była dla nas łaskawa.
Ruszamy dalej przez Wielki Las, mający pewien ogromny
walor w postaci ścieżki dydaktycznej, którą rozpoczyna fajny singiel w dół.
Oczywiście
przeginam z prędkością i nie wyrabiam na jednym ze skrętów, co kończy się zeskokiem
w biegu z roweru. Później kilka śliskich kładek i fajny podjazd. Fajna miejscówka.
Debata w Wielkim Lesie, nad dalszym przebiegiem trasy.
Po jakimś czasie docieramy do Pstrągowej, chwila odpoczynku,
pompowania zawieszeń i obieramy kierunek żółtym szlakiem na Nową Wieś i dalej Czudec.
Optymizm dopisuje - gdzieś między Pstrągową a Nową Wsią.
Podczas zjazdu do Nowej Wsi ułańska fantazja znowu mnie ponosi i tym razem
przestrzelam zakręt i ląduję na zaoranym polu. Na szczęście ziemia po opadach
jest na tyle namoknięta, że koła wcinają się w orkę i nie zaliczam otb.
Ten zjazd pozwala się dobrze rozpędzić, jednak na zakrętach polecam zwalniać.
W Czudcu uzupełniamy zapasy w lokalnym sklepiku i podjazdem
koło cmentarza jedziemy na Grochowiczną. Terenowy podjad na Grochowiczną po
ścince przypomina bajoro. Mijamy ścianki wyjedżone na crossach.
Jacek sprawdzał czy pochłonie mu rower, ale jak widać mogłoby tylko buta.
Porządek po wycince na Grochowicznej. No i wypych.
Powrót przez
Boguchwałę i wzdłuż zalewu.
Koło zapory Seba jedzie w swoją stronę, a ja wraz z Jackiem
jedziemy na myjkę.
Było co myć, błota po ostatnich opadach szczególnie na
polach nie brakowało. W jednym miejscu glina tak pozalepiała nam koła, że nie obracały się, a rowerom przybyło pewnie po kilka kg.
Bardzo udana wycieczka, mimo że nie jechało mi się
komfortowo, bo czułem się osłabiony po przebytym przeziębieniu.