Info
Suma podjazdów to 16545 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Nie mam rowerów...Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec1 - 5
- 2015, Luty6 - 20
- 2015, Styczeń2 - 8
- 2014, Listopad3 - 11
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień3 - 5
- 2014, Lipiec2 - 2
- 2014, Czerwiec2 - 10
- 2014, Maj2 - 9
- 2014, Kwiecień5 - 5
- 2014, Marzec1 - 7
Listopad, 2014
| Dystans całkowity: | 165.50 km (w terenie 80.00 km; 48.34%) |
| Czas w ruchu: | 13:00 |
| Średnia prędkość: | 12.73 km/h |
| Suma podjazdów: | 3478 m |
| Liczba aktywności: | 3 |
| Średnio na aktywność: | 55.17 km i 4h 20m |
| Więcej statystyk | |
- DST 50.00km
- Teren 30.00km
- Czas 04:40
- VAVG 10.71km/h
- Podjazdy 2143m
- Aktywność Jazda na rowerze
Beskid Sądecki i klątwa końca sezonu
Sobota, 15 listopada 2014 · dodano: 15.12.2014 | Komentarze 8
Razem z Pawłem i Tomkiem jedziemy w Beskid Sądecki. Nasz cel to jak zwykle dobrze się bawić, tym razem na Przehybie.
Dojeżdżamy do Gabonia, z którego prowadzi asfaltowa droga na samą Przehybę. Parkujemy na parkingu przy lesie na końcu wsi. Temperatura taka sobie, ogólnie jest nam chłodno, ale nie ubieramy się za grubo. Powód to właśnie solidny podjazd na Przehybę 1175 m.n.p.m.
Dopinamy plecaki i w górę. Dobra miejscówka, żeby ruszyć na szlak.
Zaczynamy podjeżdżać i już po kilkuset metrach z siedmiokilometrowego podjazdu ściągamy z siebie co się da. W moim przypadku do samego t-shirta. Naprawdę było nam gorąco, mimo mocniejszych podmuchów wiatru to nie wychłodziliśmy się, aż do pierwszego dłuższego postoju przy tzw. krześle św. Kingi. Ruszamy dalej, na samej Przehybie mocno wieje. Chowamy się w stołówce schroniska, żeby odpocząć i coś zjeść. Oprócz nas jest tam dwoje innych kolarzy, chłopak i dziewczyna. Któreś z nich podjechało na szosówce, więc chyba nie mieli w planach dalszej jazdy terenem :).
Schronisko na Przehybie.
Po odpoczynku ruszamy w dalszą drogę na Wielką Przehybę, gdzie wjeżdżamy na niebieski szlak.
Wielka Przehyba 1191 m.n.p.m, w lewo zjazd na niebieski szlak w kierunku Rytra.
W prawo kierunek na Radziejową. Może innym razem tam pojadę.
Niebieski funduje nam super zjazd. Było bardzo szybko i ryzykownie. Sporej wielkości kamienie i ciasny singiel. Dodatkowo mocne boczne podmuchy wiatru. Na jednej polance zawiało tak mocno, że przesunęło mnie o jakieś 1,5 metra w bok. Miałbym bliskie spotkanie ze sporą skałą, ale na centymetry się upiekło. Adrenalina zabuzowała w organizmie.
W międzyczasie zmieniamy szlak na zielony w kierunku Przysietnicy, który również dał nam sporo frajdy. Na dole ból nadgarstków dobitnie przypominał o tym co było za nami. Co robiło zawieszenie ja się pytam, a może pora na rower z dwupółką? :)
Odpoczynek przed zjazdem do Przysietnicy.
Piękna pogoda i widoki.
Po dojechaniu do Przysietnicy robimy postój pod spożywczakiem i uzupełniamy prowiant. Jaramy się też jeszcze raz tymi bajecznymi zjazdami i omawiamy szczegóły, którędy wrócimy na Przehybę. Początkowo jazda asfaltami, żeby zmienić nawierzchnię na szutrową. Podjazd po szutrach męczy mnie najbardziej. W fazie końcowej zostaje jazda leśnymi drogami. Ten podjazd był dużo bardziej widokowy i zarazem bardziej męczący niż pierwszy. Około 10 km pod górę ryje człowiekowi dyńkę.
W drodze na Przebybę, po raz drugi.
Pod Zgrzypami.
Przehyba na wyciągnięcie dłoni, na zoomie oczywiście :).
Nie dojeżdżamy już na sam szczyt Przechyby, lecz na rozwidleniu szlaków wybieramy zielony.
Początek zielonego szlaku.
Doładowanie kaloriami + montaż gołpro = kroi się coś poważnego.
Jak wspominam zjazd zielonym szlakiem? Początkowo super, sporo luźnych kamieni, rynien podeszczowych i liści.
Później wydarzyło się coś co zakończyło dla mnie sezon wyrypowy 2014. Kiedy zaczęliśmy zjeżdżać po stromych skałach zaliczam OTB!!!
Mój błąd, jechałem za wolno i kamień zatrzymuje rower w miejscu, a grawitacja i dociążony plecak robią resztę. Ląduje na kolejnej półce skalnej. Tomek ściąga ze mnie rower, a ja staram się rozchodzić ból. Nie udaje się, a przed nami jeszcze kawałek w dół.
Jakoś tak niefortunnie poleciałem, że skręciłem nadgarstek i troszkę się poobijałem. Pierwsza myśl jednak była taka, że się połamałem i mam poważny problem.
Dzięki chłopaki za pomoc w ogarnięciu się i motywację do dalszej jazdy.
Siadam na rower i powoli zjeżdżam dalej, co bardziej niebezpieczne odcinki jednak sprowadzam. Ręka boli mnie coraz bardziej i na samym dole nie jestem już w stanie trzymać kierownicy oburącz.
Dalszy dojazd do samochodu już na moje szczęście tylko asfaltami. Docieramy tuż po zmroku.
Podsumowując, gdybym nie wywinął orła, byłbym w euforii. Czasem jednak się zdarza, taki "kubeł zimnej wody na głowę".
Cytując Foresta Gumpa: SHIT HAPPENS :)
Pocieszam się, że dotknęło mnie to już praktycznie na koniec sezonu. Taki niefart w środku, albo na początku zniweczył, by wiele planów.
2014 obfitował bowiem w super wyjazdy, no i noga też podawała. Udało się też wszystko pogodzić z pracą i rodzinką. Stworzyła się też fajna ekipa wyjazdowa.
Dzisiaj po 4 tygodniach usztywnienia ręki, zdjąłem ortezę. Było minęło, trzeba robić plany na 2015.
Podziękowania za wspólne wycieczki i pozdrowienia dla moich ziomków w składzie:
Tomek vel TMXS ( do dzisiaj nie mam odwagi zapytać dlaczego XS, a nie TMXL)
Sebastian vel Seba
Jacek vel Yazoor
Paweł vel Kundello
Marek vel Marektrek ( Marek jeśli czytasz, to za moim przykładem dopisz zaległe relacje :P)
drugi Paweł vel Dak
Największe jednak uznanie dla mojej żony Zosi, za wyrozumiałość dla mojej nierzadko brudnej pasji.
Szlakiem Leopolda Lisa Kuli
Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 14.12.2014 | Komentarze 1
11 listopada czyli Narodowe Święto Niepodległości już po raz trzeci spędzam na przemierzaniu szlaku Płk. Leopolda Lisa- Kuli, bohatera narodowego walczącego w obronie niepodległości Polski. Nie będę przedstawiał biografii tej postaci, bo każdy uczył się historii i na pewno o niej słyszał.
Po raz pierwszy przejechanie tego szlaku zaproponował mi w 2011 Marek. Nie pamiętam dlaczego nie pojechaliśmy w 2012, ale w 2013 kontynuowaliśmy tę "tradycję". Tak tradycja to właściwe słowo, bo na dzień przed kiedy zdzwaniam się z Markiem i pytam czy pojedziemy, ten bez wahania potwierdza i oznajmia, że też miał do mnie zadzwonić z tym pytaniem. Jak widać stało się to dla nas już oczywistością i swoistą tradycją oraz właściwym sposobem na spędzenie każdego 11 listopada.
W 2011 pojechaliśmy sami (wpis Marka), w 2013 pojechał z nami kolarz z Malawy, a w tym roku dołączyło "zakręcone małżeństwo" czyli Asia i Paweł.
Na miejsce spotkania wyznaczamy skrzyżowanie ul. Krzyżanowskiego i Powstańców Warszawy.
Kilka minut po 9 ruszamy do Kosiny, gdzie znajduje się obelisk upamiętniający miejsce urodzenia L. Lisa-Kuli i zaczyna czerwony szlak. Trasę pokonujemy prawie w całości asfaltami. Jedziemy przez ul. Słocińską na Malawę, później przez Kraczkową. Docieramy do drogi na Łańcut. Przez Łańcut jazda bocznymi uliczkami, bo główne ze względu na uroczystości są pozamykane. Krótki odcinek krajową E40 i w Głuchowie skręcamy na drogi polno-szutrowe.
Pogoda dzisiejszego dnia nas rozpieszcza, świeci słoneczko i jest w okolicach 15-17 stopni. Poprzednie wyjazdy odbyliśmy w temperaturach rzędu 3-5 stopni, co przy tym dystansie dało się odczuć.
Na miejsce docieramy w 1h 8 minut, więc dość sprawne tym bardziej, że jechaliśmy pod wiatr.
Obelisk upamiętniający miejsce urodzenia Leopolda Lisa- Kuli w Kosinie. Zdjęcie z 2013.
Zdjęcie z 2013, było zimno i pochmurno.
Koło obelisku są ławeczki, tablica informacyjna oraz miejsce na ognisko.
Ekipa z wyjazdu niepodległościowego 2014 w składzie Marek (kurtka fluo), Asia i Paweł.
Tak 11 listopada wygląda rower prawdziwego patrioty.
Po chwili zadumy, dyskusjach i napełnieniu brzuchów ruszamy na czerwony szlak Płk. Leopolda Lisa-Kuli. W Kosinie po przejechaniu przez E40 tuż za miejscową szkoła znajduje się hodowla danieli. Bardzo urokliwe są te jeleniowate.
Hodowla danieli w Kosinie.
Okoliczne tereny zmieniają się nie do poznania, tam gdzie przed rokiem były błotniste drogi polne, teraz natykamy się na szutrówki, będące utwardzeniem pod przyszłe drogi asfaltowe. Pewnie już za rok będziemy się mogli tam wybrać na szosówkach.
Z Kosiny w stronę Markowej.
Przez pola docieramy do drogi Łańcut-Kańczuga, przecinamy ją i po krótkim czasie jesteśmy w Markowej. Tam przy skansenie znajduję się pomnik Rodziny Ulmów, która została zamordowana przez nazistów podczas II WŚ za ukrywanie Żydów. Kolejna chwila zadumy i jedziemy dalej.

Pomnik Rodzimy Ulmów.
Szlak wiedzie przez wieś, między gospodarstwami. Kiedy jesteśmy już na jej skraju wsi robimy odpoczynek. Paweł częstuje chałwą i zaczyna się dyskusja na temat jakie to kiedyś sprzedawali super smaczne chałwy w puszkach :).
Podładowani węglowodanami zaczynamy jazdę pod górę szutrówkami na Husów.
Z Markowej do Husowa.
Coraz wyżej, a nam robi się coraz cieplej :)
Przejeżdżamy przez Husów-Górnicę asfaltami i później szlak prowadzi przez fajny leśny odcinek. Ten fragment był wg. mnie najfajniejszy, bo w prawdziwym terenie, a nie po utwardzonych nawierzchniach. Lasek był niestety krótki i znowu powrót na asfalt.
Lekko pod górkę dojeżdżamy do Albigowej-Honie. Przecinamy drogę nr. 877 ze Szklar do Łańcuta i jedziemy w stronę lasów koło Cierpisza. Tam kolejny odpoczynek na jedzonko i pamiątkowe zdjęcie.
Lasek koło Cierpisza.
Kontynuujemy jazdę w stronę Magdalenki, droga płytowa zniknęła pod warstwą tłucznia, więc i tam jest asfalt w planach. Szkoda coraz więcej asfaltują.
Magdalenka - Kościół w remoncie.
Jeszcze jeden odcinek terenowy tego dnia i przez Lisi Kąt jedziemy na Rocha. Tam Asia, Marek i Paweł skręcają do Lasku na Słocinie. Ja zjeżdżam asflaltem do miasta. Później jeszcze kilka kilometrów DDR-ami i jestem w domu.
Kolejny wyjazd tym szlakiem za rok.
- DST 37.50km
- Teren 30.00km
- Czas 04:00
- VAVG 9.38km/h
- Podjazdy 1335m
- Aktywność Jazda na rowerze
Pogodna kraina MTB - Bieszczady
Sobota, 8 listopada 2014 · dodano: 13.12.2014 | Komentarze 2
Bieszczady to dla mnie jedno z tych miejsc, gdzie chętnie wracam przy każdej możliwej okazji. W ten weekend pojawiła się okazja by znowu pojeździć tam na rowerze. Szczerze to sam nic nie planowałem, bo pogoda zapowiadała się barowa. Tomek i Paweł nie porzucili jednak nadziei na MTB i po długich dyskusjach zaplanowali wyjazd do Cisnej. Skoro chłopaki gwarantują, że będzie warun, to nic tylko trzeba się zebrać i jechać.
Rano pakuję się do auta Pawła przy padającej mżawce. Za Rzeszowem pada już konkretnie. Nie wyglądało to optymistycznie, do momentu kiedy dojechaliśmy do Sanoka. Tam w najlepsze świeciło słoneczko i było sucho.
Pomyślałem, że są lepsi od wróżbity Macieja w przepowiadaniu warunków pogodowych. Paweł wytłumaczył mi jednak cały skomplikowany proces szpiegowania pogody.
Dojeżdżamy do Cisnej i parkujemy pod domem kultury. Bardzo kulturalna miejscówka, polecam.
Ruszamy asfaltem w stronę wsi Żubracze, tam wjeżdżamy na zielony szlak prowadzący na Hyrlatą. Po jakimś czasie przez chaszcze wpadamy na pasmo graniczne w okolicach Balnicy. 
Postój żeby upewnić się czy czasem nie pobłądziliśmy.
Jazda pasmem w obecnych warunkach to super zabawa. Interwał po singlu granicznego jechało się bardzo przyjemnie, no może kilka stromszych odcinków dało popalić łydom, i na postojach wychładzał nas wiatr albo atakowały kleszczo-muszki.
Pierwszy postój na szamę.
Tak z wyższych szczytów po drodze minęliśmy Stryb 1011 m.n.p.m i Rypi Wierch 1003 m.n.p.m, by dotrzeć do Przełęczy nad Roztokami. Zjazd z Rypiego stromy i techniczny w dodatku zasypany liściami. Paweł chyba pomylił gaz z hamulcem, bo leciał przede mną na pełnej w liściach po piasty.
Dotarliśmy do przełęczy i usmażyliśmy kiełbaski na rozgrzanych do czerwoności tarczach. Ok, naprawdę niestety nie było kiełbasek, ale był zasłużony odpoczynek, bo czekał nas wypych na Okrąglik 1101 m.n.p.m.
Na Przełęczy nad Roztokami.
Wypych na Okrąglik - początek ......
.... i ostatnie metry przed szczytem.
A w międzyczasie trafił się nawet fajny połoninowy zjazd.
Ekipa z Orkąglika :)
Z Okrąglika czerwonym szlakiem jedziemy na szczyt Jasło 1153 m.n.p.m. Z Jasła szybka jazda singlem na Małe Jasło 1097 m.n.p.m i Rożki 855 m.n.p.m. Nie tylko my mieliśmy tajne informacje o warunkach pogodowych. Na szlakach dzisiaj sporo turystów. U niektórych wzbudzaliśmy zdziwienie, u innych uśmiech na twarzy. Ogólnie troszkę nam przeszkadzali w zachowaniu flow na zjazdach i utrzymaniu żądanych prędkości. Także fruwające spod kół kamienie nie oszczędziły nas dzisiaj. Ja na pamiątkę dostałem małego wgniota w dolnej rurze ramy, a Paweł wrócił do domu ze skrzywionym blatem korby.
Widok z Małego Jasła.
Takie rzeczy się szybko zapomni, ale na pewno nie zapomnę zjazdu z Rożek. Ściana po której w pewnych momentach się zsuwałem, bo nie było mowy o puszczeniu hamulców usłana korzeniami i kamieniami. Na dodatek wszechobecne liście. No i zgaduj którędy to zjechać. W pewnym momencie z Pawłem przestrzelamy jeden wiraż i prawie lądujemy na drzewie. Udało się dotrzeć na sam koniec w jednym kawałku. Później jazda na parking pod dom kultury w Cisnej. Chłopaki chcieli jeszcze pojechać Falową, ale ze względu na krótki dzień odpuściliśmy.
Super wyjazd, wszystko było na plus. Dzięki Tomek i Paweł.