Info

Suma podjazdów to 16545 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Nie mam rowerów...Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Kwiecień1 - 0
- 2015, Marzec1 - 5
- 2015, Luty6 - 20
- 2015, Styczeń2 - 8
- 2014, Listopad3 - 11
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień3 - 5
- 2014, Lipiec2 - 2
- 2014, Czerwiec2 - 10
- 2014, Maj2 - 9
- 2014, Kwiecień5 - 5
- 2014, Marzec1 - 7
Samochodowe
Dystans całkowity: | 675.13 km (w terenie 440.00 km; 65.17%) |
Czas w ruchu: | 55:38 |
Średnia prędkość: | 11.42 km/h |
Suma podjazdów: | 13726 m |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 51.93 km i 4h 38m |
Więcej statystyk |
- DST 50.00km
- Teren 30.00km
- Czas 04:40
- VAVG 10.71km/h
- Podjazdy 2143m
- Aktywność Jazda na rowerze
Beskid Sądecki i klątwa końca sezonu
Sobota, 15 listopada 2014 · dodano: 15.12.2014 | Komentarze 8
Razem z Pawłem i Tomkiem jedziemy w Beskid Sądecki. Nasz cel to jak zwykle dobrze się bawić, tym razem na Przehybie.
Dojeżdżamy do Gabonia, z którego prowadzi asfaltowa droga na samą Przehybę. Parkujemy na parkingu przy lesie na końcu wsi. Temperatura taka sobie, ogólnie jest nam chłodno, ale nie ubieramy się za grubo. Powód to właśnie solidny podjazd na Przehybę 1175 m.n.p.m.
Dopinamy plecaki i w górę. Dobra miejscówka, żeby ruszyć na szlak.
Zaczynamy podjeżdżać i już po kilkuset metrach z siedmiokilometrowego podjazdu ściągamy z siebie co się da. W moim przypadku do samego t-shirta. Naprawdę było nam gorąco, mimo mocniejszych podmuchów wiatru to nie wychłodziliśmy się, aż do pierwszego dłuższego postoju przy tzw. krześle św. Kingi. Ruszamy dalej, na samej Przehybie mocno wieje. Chowamy się w stołówce schroniska, żeby odpocząć i coś zjeść. Oprócz nas jest tam dwoje innych kolarzy, chłopak i dziewczyna. Któreś z nich podjechało na szosówce, więc chyba nie mieli w planach dalszej jazdy terenem :).
Schronisko na Przehybie.
Po odpoczynku ruszamy w dalszą drogę na Wielką Przehybę, gdzie wjeżdżamy na niebieski szlak.
Wielka Przehyba 1191 m.n.p.m, w lewo zjazd na niebieski szlak w kierunku Rytra.
W prawo kierunek na Radziejową. Może innym razem tam pojadę.
Niebieski funduje nam super zjazd. Było bardzo szybko i ryzykownie. Sporej wielkości kamienie i ciasny singiel. Dodatkowo mocne boczne podmuchy wiatru. Na jednej polance zawiało tak mocno, że przesunęło mnie o jakieś 1,5 metra w bok. Miałbym bliskie spotkanie ze sporą skałą, ale na centymetry się upiekło. Adrenalina zabuzowała w organizmie.
W międzyczasie zmieniamy szlak na zielony w kierunku Przysietnicy, który również dał nam sporo frajdy. Na dole ból nadgarstków dobitnie przypominał o tym co było za nami. Co robiło zawieszenie ja się pytam, a może pora na rower z dwupółką? :)
Odpoczynek przed zjazdem do Przysietnicy.
Piękna pogoda i widoki.
Po dojechaniu do Przysietnicy robimy postój pod spożywczakiem i uzupełniamy prowiant. Jaramy się też jeszcze raz tymi bajecznymi zjazdami i omawiamy szczegóły, którędy wrócimy na Przehybę. Początkowo jazda asfaltami, żeby zmienić nawierzchnię na szutrową. Podjazd po szutrach męczy mnie najbardziej. W fazie końcowej zostaje jazda leśnymi drogami. Ten podjazd był dużo bardziej widokowy i zarazem bardziej męczący niż pierwszy. Około 10 km pod górę ryje człowiekowi dyńkę.
W drodze na Przebybę, po raz drugi.
Pod Zgrzypami.
Przehyba na wyciągnięcie dłoni, na zoomie oczywiście :).
Nie dojeżdżamy już na sam szczyt Przechyby, lecz na rozwidleniu szlaków wybieramy zielony. Początek zielonego szlaku.
Doładowanie kaloriami + montaż gołpro = kroi się coś poważnego.
Jak wspominam zjazd zielonym szlakiem? Początkowo super, sporo luźnych kamieni, rynien podeszczowych i liści.
Później wydarzyło się coś co zakończyło dla mnie sezon wyrypowy 2014. Kiedy zaczęliśmy zjeżdżać po stromych skałach zaliczam OTB!!!
Mój błąd, jechałem za wolno i kamień zatrzymuje rower w miejscu, a grawitacja i dociążony plecak robią resztę. Ląduje na kolejnej półce skalnej. Tomek ściąga ze mnie rower, a ja staram się rozchodzić ból. Nie udaje się, a przed nami jeszcze kawałek w dół.
Jakoś tak niefortunnie poleciałem, że skręciłem nadgarstek i troszkę się poobijałem. Pierwsza myśl jednak była taka, że się połamałem i mam poważny problem.
Dzięki chłopaki za pomoc w ogarnięciu się i motywację do dalszej jazdy.
Siadam na rower i powoli zjeżdżam dalej, co bardziej niebezpieczne odcinki jednak sprowadzam. Ręka boli mnie coraz bardziej i na samym dole nie jestem już w stanie trzymać kierownicy oburącz.
Dalszy dojazd do samochodu już na moje szczęście tylko asfaltami. Docieramy tuż po zmroku.
Podsumowując, gdybym nie wywinął orła, byłbym w euforii. Czasem jednak się zdarza, taki "kubeł zimnej wody na głowę".
Cytując Foresta Gumpa: SHIT HAPPENS :)
Pocieszam się, że dotknęło mnie to już praktycznie na koniec sezonu. Taki niefart w środku, albo na początku zniweczył, by wiele planów.
2014 obfitował bowiem w super wyjazdy, no i noga też podawała. Udało się też wszystko pogodzić z pracą i rodzinką. Stworzyła się też fajna ekipa wyjazdowa.
Dzisiaj po 4 tygodniach usztywnienia ręki, zdjąłem ortezę. Było minęło, trzeba robić plany na 2015.
Podziękowania za wspólne wycieczki i pozdrowienia dla moich ziomków w składzie:
Tomek vel TMXS ( do dzisiaj nie mam odwagi zapytać dlaczego XS, a nie TMXL)
Sebastian vel Seba
Jacek vel Yazoor
Paweł vel Kundello
Marek vel Marektrek ( Marek jeśli czytasz, to za moim przykładem dopisz zaległe relacje :P)
drugi Paweł vel Dak
Największe jednak uznanie dla mojej żony Zosi, za wyrozumiałość dla mojej nierzadko brudnej pasji.
- DST 37.50km
- Teren 30.00km
- Czas 04:00
- VAVG 9.38km/h
- Podjazdy 1335m
- Aktywność Jazda na rowerze
Pogodna kraina MTB - Bieszczady
Sobota, 8 listopada 2014 · dodano: 13.12.2014 | Komentarze 2
Bieszczady to dla mnie jedno z tych miejsc, gdzie chętnie wracam przy każdej możliwej okazji. W ten weekend pojawiła się okazja by znowu pojeździć tam na rowerze. Szczerze to sam nic nie planowałem, bo pogoda zapowiadała się barowa. Tomek i Paweł nie porzucili jednak nadziei na MTB i po długich dyskusjach zaplanowali wyjazd do Cisnej. Skoro chłopaki gwarantują, że będzie warun, to nic tylko trzeba się zebrać i jechać.
Rano pakuję się do auta Pawła przy padającej mżawce. Za Rzeszowem pada już konkretnie. Nie wyglądało to optymistycznie, do momentu kiedy dojechaliśmy do Sanoka. Tam w najlepsze świeciło słoneczko i było sucho.
Pomyślałem, że są lepsi od wróżbity Macieja w przepowiadaniu warunków pogodowych. Paweł wytłumaczył mi jednak cały skomplikowany proces szpiegowania pogody.
Dojeżdżamy do Cisnej i parkujemy pod domem kultury. Bardzo kulturalna miejscówka, polecam.
Ruszamy asfaltem w stronę wsi Żubracze, tam wjeżdżamy na zielony szlak prowadzący na Hyrlatą. Po jakimś czasie przez chaszcze wpadamy na pasmo graniczne w okolicach Balnicy.
Postój żeby upewnić się czy czasem nie pobłądziliśmy.
Jazda pasmem w obecnych warunkach to super zabawa. Interwał po singlu granicznego jechało się bardzo przyjemnie, no może kilka stromszych odcinków dało popalić łydom, i na postojach wychładzał nas wiatr albo atakowały kleszczo-muszki.
Pierwszy postój na szamę.
Tak z wyższych szczytów po drodze minęliśmy Stryb 1011 m.n.p.m i Rypi Wierch 1003 m.n.p.m, by dotrzeć do Przełęczy nad Roztokami. Zjazd z Rypiego stromy i techniczny w dodatku zasypany liściami. Paweł chyba pomylił gaz z hamulcem, bo leciał przede mną na pełnej w liściach po piasty.
Dotarliśmy do przełęczy i usmażyliśmy kiełbaski na rozgrzanych do czerwoności tarczach. Ok, naprawdę niestety nie było kiełbasek, ale był zasłużony odpoczynek, bo czekał nas wypych na Okrąglik 1101 m.n.p.m.
Na Przełęczy nad Roztokami.
Wypych na Okrąglik - początek ......
.... i ostatnie metry przed szczytem.
A w międzyczasie trafił się nawet fajny połoninowy zjazd.
Ekipa z Orkąglika :)
Z Okrąglika czerwonym szlakiem jedziemy na szczyt Jasło 1153 m.n.p.m. Z Jasła szybka jazda singlem na Małe Jasło 1097 m.n.p.m i Rożki 855 m.n.p.m. Nie tylko my mieliśmy tajne informacje o warunkach pogodowych. Na szlakach dzisiaj sporo turystów. U niektórych wzbudzaliśmy zdziwienie, u innych uśmiech na twarzy. Ogólnie troszkę nam przeszkadzali w zachowaniu flow na zjazdach i utrzymaniu żądanych prędkości. Także fruwające spod kół kamienie nie oszczędziły nas dzisiaj. Ja na pamiątkę dostałem małego wgniota w dolnej rurze ramy, a Paweł wrócił do domu ze skrzywionym blatem korby.
Widok z Małego Jasła.
Takie rzeczy się szybko zapomni, ale na pewno nie zapomnę zjazdu z Rożek. Ściana po której w pewnych momentach się zsuwałem, bo nie było mowy o puszczeniu hamulców usłana korzeniami i kamieniami. Na dodatek wszechobecne liście. No i zgaduj którędy to zjechać. W pewnym momencie z Pawłem przestrzelamy jeden wiraż i prawie lądujemy na drzewie. Udało się dotrzeć na sam koniec w jednym kawałku. Później jazda na parking pod dom kultury w Cisnej. Chłopaki chcieli jeszcze pojechać Falową, ale ze względu na krótki dzień odpuściliśmy.
Super wyjazd, wszystko było na plus. Dzięki Tomek i Paweł.
Beskid Niski z Przełęczy Małastowskiej
Sobota, 11 października 2014 · dodano: 13.12.2014 | Komentarze 0
Wyjazd zapowiadał się ciekawie z dwóch powodów. Po pierwsze w super składzie: Tomek, Seba i Paweł. Dodatkowo nabyłem nowy rower, uważany przez niektóre osoby z racji wielkości toczydeł za geja.
Z samego rana chłopaki zabierają mnie spod domu i jedziemy do Małastowa. Dojazd schodzi nam szybko i sprawnie. Jedyne co mnie martwi to pogoda na miejscu . Na Przełęczy Małastowskiej jest dość chłodno i na dodatek mgliście i ponuro.
Najważniejsze, że humory dopisują i po ogarnięciu sprzętu ruszamy bez marudzenia.
Z przełęczy niebieskim szlakiem na wschód jedziemy do Głównego Szlaku Beskidzkiego. Początek błotnisty, więc nie mamy złudzeń czego się dzisiaj spodziewać. Później szutrem podjeżdżamy Popowe Wierchy 684 m.n.p.m.
W drodze na Popowe Wierchy, odpoczynek i upewnianie się czy nie pobłądziliśmy.
Dopóki nie zaczęliśmy zjazdu z Popowych było nudnawo :). Ten zjazd jest naprawdę stromy i usiany uskokami i korzeniami. Trzeba było się mocno koncentrować i nie było miejsca na błędy. Na dole każdemu z nas towarzyszyła MTB euforia.
Porcja adrenaliny i endorfin dostarczona, co z resztą widać po minie Tomka.
Chwila odpoczynku i ruszamy na Rotundę 771 m.n.p.m, ale tym razem zdobywam ją od drugiej strony.
Podjazd jest mozolny i męczący, po jakimś czasie rozjeżdżamy się, bo każdy jedzie w swoim tempie.
Początek podjazdu ze Zdyni pod Rotundę.
Podjazd w całości do podjechania, mi zmęczenie dało się we znaki i po drodze ze 200 m butowałem. Na szczycie znajduje się cmentarz wojenny. Akurat tego dnia trwały prace konserwatorskie i wzbudziliśmy zaciekawienie w pracującej tam ekipie.
Rotunda.
Odpoczynek i jedziemy dalej. Kolejny " MEGA" zjazd, naprawdę to trzeba pojechać, bo żaden opis nie odda tych emocji. Ogólnie to jest szybko, stromo i miejscami mocno technicznie.
Kolejny szczyt jaki nam przyszło zdobywać to Kozie Żebro 847 m.n.p.m, początkowo kilkaset metrów jazdy i prawie kilometrowy wypych. Wylałem tam sporo potu i straciłem sporo energii. Udało się, choć miałem moment zwątpienia.
Chyba nie tylko ja wyglądam na zmęczonego, choć chłopakom łatwiej poszło z tym wypychem.
Nagrodą za naszą wytrwałość był fajny zjazd zielonym szlakiem do miejscowości Skwirtne. Początek interwałowy, dalsza cześć już płynnie w dół. Na końcu zatrzymujemy się pod zabytkową cerkwią. Robimy zdjęcia i jedziemy zobaczyć kolejną cerkiew w Kwiatoniu.
W tych kościołach dosłownie czuć historię.
Cerkiew w Kwiatoniu.
Pozwiedzaliśmy i trzeba było ruszać dalej. Trochę, asfaltów, szutrówek i polnych dróg. Jedziemy na Magurę Małastowską. Po drodze część końskim szlakiem, który niemiło zapadł nam w pamięci na ostatnim wyjeździe w te strony.
W Kierunku Magury Małastowskiej.
Widoczki też były.
Podjazd na Magurę i zaczynamy zjazd niebieskim szlakiem. Początek bardzo stromy i kamienisty, później już szybko w dół do Przełęczy Owczarskiej. Jakieś niewielkie podjazdy i na samym końcu szutrówkami pędzimy w dół prawie 60 km/h. Ten zjazd prowadzi do Małastowa. Tam "biwakujemy" chwilę pod spożywczakiem i raczymy się ciepłymi pierożkami.
Mniam, mniam..... mlaskali i zajadali z apetytem.
Seba i Paweł jadą dalej asfaltowym podjazdem na Przełęcz Małastowską po auta, a my z Tomkiem czekamy na nich pod sklepem. Tomek został, bo miał awarię przerzutki, a ja tak się obżarłem, że po prostu już mi się nie chciało. Z resztą dzisiaj te dodatkowe 4 km assfaltu nie były już potrzebne, bo wyrypa była zacna. Zjazdowo naprawdę pod dostatkiem, a to lubię najbardziej.
Na koniec dobre słowo o nowym rowerze. Ta wyrypa miała mi dać odpowiedź na pytanie czy dobrze postąpiłem zmieniając 26 na 29" Jazda na większej kiszce i napędzie 2x10 wymusza co prawda trochę inny styl i zachowania, ale na szczęście szybko się zaadoptowałem. 26-tka na pewno bardziej zwrotniejsza na ciasnym singlu, ale kopie się tam gdzie 9-tka nadal jedzie. Pod górkę też jakby płynniej "na geju" :).
29-er are gay, fast gay :P
- DST 63.00km
- Teren 38.00km
- Czas 06:00
- VAVG 10.50km/h
- Podjazdy 1671m
- Aktywność Jazda na rowerze
Beskid Niski w okolicach Gorlic
Piątek, 5 września 2014 · dodano: 10.12.2014 | Komentarze 0
Tomek zaproponował mi wyjazd w Beskid Niski w okolice Gorlic. Bez zastanowienia zgodziłem się mimo, że mój full leżał rozkręcony na części. Przyszło mi do głowy zrobić serwis zawieszenia. Tak się czasem składa, że trzeba sobie radzić na sztywnym.
Wyjazd z racji odległości tradycyjnie wcześnie rano. Sam dojazd autem dostarczył nam trochę emocji. Przez jakiś czas jechała za nami cysterna z paliwem lotniczym, prowadzona przez jakiegoś kamikaze. Gość wyprzedzał po kilka aut na raz, nawet na zakrętach i liniach ciągłych. Nas wyprzedzał z zaskoczenia i w takim miejscu, że zorientowałem się dopiero kiedy się ze mną zrównał. Chyba wcześniej zalał ten ciągnik tym co przewoził i sam co nieco łyknął.
Tomek zaplanował, że startujemy z miejscowości Siary nieopodal Gorlic. Udało nam się w całości tam dotrzeć i żeby nie kusić losu zaparkowaliśmy naprzeciw kościoła :)
Ruszamy na niebieski szlak i od razu tęgi asfaltowy podjazd prowadzący na Obocz 627 m.n.p.m, później jazda w kierunku Huszcza 581 m.n.p.m.
Asfaltowe początki pod Obocz.
Zaczyna być widokowo, pogoda też dopisała.
Warunki w terenie zdecydowanie na solidny protektor. Stromsze odcinki na dzień dobry pokonywaliśmy z buta, więc już na początku czuliśmy się troszkę sponiewierani. Dopiero pierwszy odpoczynek na Przełęczy Owczarskiej pozwolił nam odetchnąć i naładować baterie porcją węglowodanów i napojów izo.
Stój pan i pokaż odznakę MTB Janusza! Ani kroku dalej, bo mam gołpro i nie zawaham się go użyć!
Na Przełęczy Owczarskiej trzeba się pilnować, bo rendżerzy nie żartują.
Zjazd z przełęczy śliskimi polnymi drogami bardzo fajny, zakończony orzeźwiającym przejazdem przez strumyk. Zaczynamy podjazd na pasmo Magury Małastowskiej. Jest ślisko, więc toczymy się powoli, żeby nie tracić przyczepności. Nie wszystko da się jechać, czasem koło mieli w miejscu.
W końcu po ostrym wypychu w końcowym odcinku niebieskiego docieramy na szczyt Magury Małastowskiej 813 m.n.p.m. Tam kończy się niebieski szlak z Siar.
Zamieniamy szlak na czarny w kierunku południowym, a później na zielony. Cóż mogę powiedzieć o tym odcinku wyrypy???
Na początku zapowiadał się nieźle, by po jakimś czasie...
... zmienić się nie do poznania.
Później czekał nas zjazd do Smerekowca. Trzeba było zakupić prowiant w jedynym okolicznym spożywczaku i odpocząć przed Rotundą.
Za nami Smerekowiec.
Ruszamy dalej, początkowo trochę asfaltowych kaemów, żeby w Regietowie znowu wjechać w teren. Pod Rotundę wjeżdżamy już po GSB, poprawka większość wypychamy. Jest dość stromo i po prostu nie da się podjechać.
Rotundowa fauna i flora patrzy :P
Od tego wypychania obluzowują mi się śruby w blokach espede, na szczęście zauważam to w porę jeszcze na podejściu. Na zjeździe mogłoby być nie za ciekawie. Kiedyś już miałem podobną sytuację, zgubiłem jedną śrubkę i finał był taki, że nie mogłem się wypiąć i twardo lądowałem na plecach.
Na szczycie Rotundy 771 m.n.p.m znajduje się cmentarz wojenny z pierwszej WŚ.
Rotunda - cmentarz żołnierzy niemieckich.
Ogólnie w tych okolicach sporo jest cmentarzy wojennych.
Wcześniej napotkany cmentarz na zielonym szlaku.
Z Rotundy zjeżdżamy do Zdyni. Mimo sporej ilości błota, było fajnie, choć fajniej by było na fullu.
Tam byliśmy :) - Rotunda.
Zaczynamy nawijać asfalt na koło, jedziemy na Przełęcz Małastowską. Końcówka to fajne serpentyny. Na przełęczy skręcamy w kierunku schroniska, żeby znowu podjechać na Magurę.
W drodze na Magurę Tomek rozkłada bezradnie ręce - oj będzie trzeba go umyć, będzie.
Dojeżdżamy na Magurę, zjazd zaplanowany zielonym szlakiem z małymi wyjątkami rozczarował nas na maxa.
Za przełęczą Żdżar zmieniamy szlak na żółty i nim zaczynamy powrót do auta.Na koniec widoczek - Obocz.
Zjazd żółtym szlakiem typowo pod endurówkę. Przy marnych 100 mm odczułem go mocno na nadgarstkach. Dzisiaj mocno się sponiewieraliśmy, oczywiście pełna satysfakcja.
Na koniec mycie rowerów w rzece i możemy wracać do domu.
- DST 54.00km
- Teren 39.00km
- Czas 04:15
- VAVG 12.71km/h
- Podjazdy 1003m
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtopić się w dzicz, Kanasiówka - Nowy Łupków
Piątek, 22 sierpnia 2014 · dodano: 07.12.2014 | Komentarze 3
Wycieczka dla mnie o tyle wyjątkowa, że z udziałem moich dwóch kumpli z Lublina. Kilka dni wcześniej ugaduję się z Jackiem, żeby mnie odwiedził to pojedziemy w Bieszczady. Jackowi udało się namówić na wyjazd również Pawła. Chłopaki pojawiają się u mnie na dzień przed wyrypą. Kilka bro i rozmowy do późna, ale trochę czasu się nie widzieliśmy to nie można inaczej.
Pobudka dość wcześnie i nie można powiedzieć, że jesteśmy wypoczęci, najważniejsze, że nastroje są bardzo pozytywne.
Dwaj brodacze Paweł ( po lewej) i Jacek. Gdyby nie lajkra to wyglądaliby jak bieszczadzkie zakapiory.
Dość sprawnie dojeżdżamy do Komańczy, my parkujemy przy placu eventowym nad Osławicą, chłopaki jadą na kwaterę, bo planują zostać jeszcze jeden dzień.
Początkowo rozkręcamy się na asfalcie w kierunku Czystogarbu. W teren ruszamy żółtym szlakiem, podjazdem na Kanasiówkę 823 m.n.p.m. W rowerze coś mi trzeszczy, zatrzymuję się i kombinuję. Wyszło z tego nic, a prawie ułamałem zacisk koła. Człowiek ma czasem za dużo energii, a lepszy sposób na jej uwolnienie niż demolka sprzętu to przekazywanie kilodżuli na napęd.
Trochę jazdy, trochę wypychania. Niestety warunki pozostawiają wiele do życzenia. Błoto miejscami skutecznie uniemożliwia jazdę.
Kanasiówka - odpoczynek.
Kierunek Nowy Łupków - 7:30 h pieszo. Dlatego wolimy na rowerach.
Po odpoczynku na Kanasiówce interwałowa jazda pasmem granicznym przez Wysoki Bukowiec 848 m.n.p.m, Danową 841 m.n.p.m, Garb Średni 822 m.n.p.m.
Na paśmie granicznym. Chciało by się rzec sied...., poprawka trzech wspaniałych.
Po drodze zaliczamy kilka fajnych zjazdów na których tarcze hamulcowe mogą się zarumienić :).
Ostatni do Przełęczy Beskid nad Radoszycami zjeżdżamy jeszcze w komplecie. Tu około półgodzinny postój pod wiatą biwakową na wyżerkę i mała sesja fotograficzna z okoliczną panoramą w roli głównej. Paweł zadecydował, że wraca już asfaltem na kwaterę, my decydujemy się kontynuować dalej jazdę terenem w nadziei, na jeszcze lepsze emtebe.
Przełęcz Beskid nad Radoszycami - fajne miejsce na biwak.
Jakież było nasze rozczarowanie po ponownym wjeździe w teren. Jazda prawie w miejscu, bo koła zalepiły się błotem. Ciężko było nawet pieszo. Po opuszczeniu pasma granicznego i kontynuowaniu rzezi niebieskim całkiem porzuciliśmy nadzieję, że coś uda się jeszcze dobrze pojechać. Zazdrościliśmy Pawłowi, który pewnie już w tym czasie sączył zimne bro na kwaterce.
Cóż to była za rzeźnia.
Ostatecznie nieźle sponiewierani dotarliśmy na pola nad Łupkowem.
Tomek (TMXS) czyli pierwszy prawilny endurorajder podkarpacia, moja skromna osoba, a w oddali opuszczona stacja kolejowa Łupków.
Widoczek na Bieszczady Zachodnie.
Drogami polnymi zaczęliśmy zjazd do Nowego Łupkowa. Było super, prędkość powyżej 60km/h potrafi wyzwolić sporą dawkę adrenaliny i endorfin u każdego fana MTB. Później już tylko musieliśmy asfaltowo dotrzeć do Komańczy, więc raczej relaks.
Na podsumowanie powtórzę, że nie było łatwo. W dobrym towarzystwie człowiek jednak dużo lepiej znosi wszelkie niedogodności.
Dla chłopaków z Lbl to była wyrypa tego sezonu, bo na co dzień to mają u siebie super warunki, ale na szosę albo przełaj. Do "prawdziwego" MTB potrzebne są jednak "prawdziwe" górki. Fajnie było też spotkać po dłuższym czasie starych kumpli.
Kilka użytych w relacji zdjęć autorstwa Tomka.
- DST 48.66km
- Teren 36.00km
- Czas 04:30
- VAVG 10.81km/h
- Podjazdy 1178m
- Aktywność Jazda na rowerze
Ostra Beskidzka wyrypa zakończona w czarnym worze
Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 06.12.2014 | Komentarze 2
Minął tydzień od melanżu w Świętokrzyskim i trzeba było gdzieś pojechać. Wybór padł na Beskid Niski. Razem z Tomkiem, Sebą i drugim Tomkiem na dwa auta dojeżdżamy do miejscowości Stasiane. Na dzień dobry po ujechaniu kilkuset metrów czeka nas tęgi wypych na Ostrą 687 m.n.p.m, co w tym ukropie nie jest za fajne, bo kto lubi na dzień dobry ostro z buta pod górę?
Ostra i koksów dwóch.
No i my :), jak rzadko kiedy zdjęcie oddaje realne nachylenie stoku.
Zjazd z Ostrej nie był już tak estremalny jak podejście. Z Ostrej kierujemy się w kierunku Lipowca, Jazda na adrenalinie, bo chwilami trawersujemy nad przepaściami. Zjazd do Lipowca okazał się bardzo fajny :). Odpoczywamy chwilkę , bo czeka nas podjazd na Kamień pod Jaśliskami 857 m.n.p.m. Powoli, bo powoli, ale wytaczamy się na górę i dojeżdżamy do pasma granicznego. Kolejny zjazd w stronę Fujowa daje mnóstwo frajdy.
Zaczynamy zjazd w stronę Fujowa 767 m.n.p.m .
Na Fujowie odświeżamy znajomość angielskiego, zagadując z turystami ze Słowacji. Dalej znowu porcja zjazdów do przełęczy Beskid.
Opuszczamy graniczny i dalej jedziemy niebieskim aż do Jałowej Kiczery.
W drodze niebieskim z Przełęczy Dukielskiej.
Oznaczenie na szlaku mówi samo za siebie.
Zaczynam łapać drugi oddech i jazda w szpicy "peletonu" sprawia mi dużo radości. Znam siebie i wiem, że rozkręcam się po 20 km, a około 40-go nie czuję już takiego zmęczenia i organizm jest bardziej posłuszny jak trzeba dać z siebie wszystko.
W oddali słyszymy grzmienie i zaczyna lekko kropić, do wieży widokowej Świdnik na Słowacji mamy już niedaleko, wiec zwiększamy tempo. Udaje nam się dojechać tuż przed burzą i warunkowo wpuszczają nas na górę. Niestety dzisiaj z pogodą nie ma żartów i szybko trzeba się ewakuować z balkonu widokowego ze względów bezpieczeństwa.
Widoki z wieży Świdnik.
Ulewa dogania nas tuż po zejściu z wieży i chwilę musimy odczekać, bo jazda beż odzieży przeciwdeszczowej nie jest do ogarnięcia w tej temperaturze ( spadek o ładnych kilka stopni).
Czekamy na poprawę pogody i liczymy błyskawice.
Po około pół godziny, gdy zaledwie dżdży decydujemy się zjechać asfaltem do Barwinka. Jest zimno i nieprzyjemnie. Za przejściem granicznym zajeżdżamy do przydrożnego baru, ogrzać się i zjeść coś ciepłego na podbudowanie morale.
Haute couture - Jan Niezbędny, kolekcja MTB lato 2014.
Dobre nie może trwać wiecznie, znowu trzeba stawić czoła warunkom i wrócić jakoś do samochodów. Panowie na stacji benzynowej ratują mnie przed hipotermią czarnym worem, tzn. peleryna przeciwdeszczową. Ostatnie asfaltowe kilometry to jazda na przetrwanie. Zimny prysznic spod kół i niska temperatura dają mi się już we znaki. W końcu dojeżdżamy na parking, myjemy rowery w rzeczce nieopodal i pakujemy się na powrót.
Fajnie było, szkoda tylko, że popadało, bo mogliśmy wrócić terenem.
Niektóre zdjęcia autorstwa Seby, za co z góry dziękuję.
W Świętokrzyskim Zamczysko ≠ Zamek
Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 05.12.2014 | Komentarze 0
Wszędzie mocno popadało, więc nie było po co pchać się w Beskid czy Bieszczady. Jednak mnie i Tomka "nosiło", żeby pojechać jakieś solidne MTB i jednocześnie nie utonąć w błocie. Wybór padł na Góry Świętokrzyskie. Obaj byliśmy tam po raz pierwszy.
Tomek zaplanował również zwiedzanie zamku Krzyżtopór w Ujeździe. Zaparkowaliśmy na parkingu przy zamku i po "cywilu" poszliśmy obejrzeć ruiny zamku. Po szczegóły o jego historii odsyłam do Wikipedii. Dodam tylko, gdyby ktoś się mnie zapytał czy warto tam pojechać, zdecydowanie jestem na tak.
Zamek Krzyżtopór.
Pół godziny później zbieramy się, pakujemy w siebie jakiś koks od Tomka i ruszamy. Cel to Pasmo Jeleniowskie. Zaczynamy czerwonym pieszym, by po ujechaniu niecałego km. podjąć decyzję dnia. Przed nami niewielki strumyk, który po ostatnich opadach troszkę przybrał i jego nurt zrobił się dość wartki. Albo przechodzimy po najbardziej prowizorycznej kładce, albo objeżdżamy to dodając kilka km asfaltowych i tracąc czas. Zaryzykowałem pierwszy, najwyżej będę mokry. Krok po kroczku udało się, kolega wziął ze mnie przykład i jedziemy dalej.
Kładka.
Strumyk, albo już niewielka rzeczka.
Udało się sucha stopą.
Kilka szutrowo- asfaltowych kaemów i docieramy do Pasma. Błoto? Jak to? Tutaj?
Na pocieszenie dodam, że po takim bocie to ja mogę jeździć. Rower nie grzęźnie, i nie jest nim oblepiony. Taka bardziej brejka, która chalpie spod kół, ale od razu odpada.
Łagodniejsze warunki na Paśmie Jeleniowskim.
Jazda Pasmem Jeleniowskim w takich warunkach to doskonała okazja do doskonalenia techniki. Non stop błotko, czasem jechaliśmy też jakimiś strumyczkami, zapadając się po osie w kałużach. Zapomniałbym dodać, że jest też rozmoknięta glina, która w pewnym momencie chciała mnie pochłonąć, a na pewno mojego buta :).
Wyższe szczyty Pasma to Truskolaska 448 m.n.p.m, Wesołówka 469 m.n.p.m , Szczytniak 554m.n.p.m. i Jeleniowska Góra 533 m.n.p.m.
Szczytniak 554 m.n.p.m.
Na Szczytniaku odpoczywamy chwilkę i zamieniamy kilka zdań ze spotkanymi tam trzema innymi fanami emtebe.
Zjazd ze Szczytniaka nie jest w takich warunkach ciekawy. Jechaliśmy po korzeniach, stumieniach, ogólnie wolno i asekuracyjnie.
Jedyną nadzieję pokładaliśmy na tym paśmie w zjeździe z Jeleniowskiej Góry. Było lepiej, ale też bez szału.
Wyjeżdżamy na asfalt i dokręcamy do Łagowa. Musimy dokupić prowiant i chcemy zjeść coś na ciepło. Gastronomia niestety tam kuleje. Ostatecznie wciągamy zapiekanki pod jakimś barem.
Dalsza jazda to pieszy niebieski początkowo asfaltem mocno pod górę, co w tym upale nie było przyjemne.
Góra Jeleniowska i Szczytniak z niebieskiego szlaku.
Asfalt zamieniamy na szuterki i tymi docieramy znowu do lasu. Podjeżdżamy Kiełki 452 m.n.p.m. Warto było, bo zjazd jest stromszy niż poprzednie i nawet techniczny, bo po kamieniach i korzeniach. W niższych partiach lasu błoto jednak nie odpuszcza i robi się nawet gęstsze i bardziej zamulające.
Wtaczamy się na Zamczysko 422 m.n.p.m. Wcześniej zastanawialiśmy się skąd się wzięła taka nazwa. Na miejscu nie mamy już wątpliwości. Całe Zamczysko pokryte jest luźnymi kamieniami. Jazda po nich nie jest łatwa, bo podłoże non stop pracuje i usuwa się spod kół.
Widoki z Zamczyska.
Zamczysko - postój pod krzyżem i podziwianie okolicznej panoramy.
Zjazd z Zamczyska to poezja emtebe. Poziom trudności zdecydowanie największy tego dnia, jest stromo i po kamieniach.
Bardzo nam się podobało, trzeba tu kiedyś wrócić.
Powrót na parking pod zamkiem Krzyżtopór, to spora ilość asfaltowych kilometrów, z przerwą na małe bro w lokalnym sklepiku, przejazdem przez jakieś płaskie leśne odcinki i trochę polnych dróg.
Podsumowując Świętokrzyskie nadaje się do jazdy i trzeba tam będzie wrócić, bo są też ponoć inne smaczki tych okolic
- DST 50.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:50
- VAVG 13.04km/h
- Podjazdy 1136m
- Aktywność Jazda na rowerze
Zaporowe MTB - Myczkowce i Solina
Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 04.12.2014 | Komentarze 2
Wyjazd z Tomkiem dość wcześnie rano, kierunek Bieszczady. Po niecałych 2 h jazdy autem parkujemy ok. 5 km od Leska na parkingu pod Kamieniem Leskim. Na spokojnie składamy rowery i dopakowujemy plecaki. Najpierw jedziemy pozachwycać się urokami tego Kamienia Leskiego.
Kamień Leski w niepełnej okazałości.
Początek trasy to podjazd zielonym szlakiem pod Czulnię 576 m.n.p.m. Mało błota, fajnie nam się kręci, zjazd w kierunku Myczkowców polną drogą również przyjemny.
Troszkę ass-faltu i przejazd przez San , przez rzekę San :), która w miejscu naszej przeprawy jest wyjątkowo płytka.
San za zaporą Myczkowiecką, na lini widocznych zabudowań udało nam się przejechać prawie suchą stopą.
Jeszcze kilkaset metrów i dojeżdżamy do zapory Myczkowce. Przyznam się, że wielokrotnie bywałem na zaporze solińskiej, a na myczkowieckiej byłem po raz pierwszy. Oczywiście wielkością ustępuje tej w Solinie, ale nie ma tu na szczęście kramarzy i tłumów turystów.
Widok na Jezioro Myczkowieckie.
Po przyswojeniu dawki węglowodanów i odpowiedniej ilości hydratów kontynuujemy jazdę zielonym szlakiem. W pewnym momencie zastanawiamy się czy jeszcze jesteśmy na szlaku, bo nie możemy zlokalizować oznaczeń i jest on mocno zarośnięty. Upewniamy się dzięki navi, że to właściwa droga i czeka nas karczowanie tej paryji.
Test na spostrzegawczość : Gdzie jest Tomek? Odp: na zielonym szlaku i to dosłownie.
W końcu udało nam się wydostać na jakąś polane i zabieramy się za serwis roweru Tomka. Chwilę nam zeszło, bo usterki aż dwie ( nieszczęścia chodzą parami jak to mówią), kapeć i awaria hamulca.
Dalsza jazda w kierunku nieistniejącej już wsi Bereźnica Niżna całkiem przyjemna, z małą przeprawą wodną przez potok Bereźnica, ale tym razem przechodzimy grzecznie po kamyczkach.
Z Bereźnicy do Myczkowa, dalej szlakiem pod górę na Wierchy 635 m.n.p.m, gdzie robimy kolejny postój na napełnienie żołądków.
Widoki z Wierchów.
Miejsce odpoczynku i mój poprzedni rower, zdjęcie dodaję z sentymentu, bo zamieniony na 29" geja.
Dalsza jazda szutrówkami w kierunku Polańczyka. Momentami ostro w dół, więc można się nieźle ochłodzić, bo temperatura daje w kość. Najlepsze widoczki dzisiejszego dnia mamy właśnie tutaj, nawet zatrzymujemy się kilkakrotnie, żeby podziwiać piękno Bieszczad(ów).
Taaakie widoki !!!
Jezioro Solińskie podziwiamy ze wzgórza Plisz 583 m.n.p.m, z którego zjeżdżamy już na asfalty.
Jezioro Solińskie ze wzgórza Plisz.
Ruch samochodowy z racji sezonu urlopowego i dobrej pogody bardzo duży, w dół jednak nie jesteśmy gorsi od oooo. Momentami są nawet zakusy żeby wyprzedzać :). Jedziemy przez Polańczyk, przed Soliną Tomek pokazuje mi genialny leśny singiel. Szkoda, że jest dość krótki, ale zabawa naprawdę przednia.
Mijamy Solinę i jedziemy na Orelec. Do samego końca już tylko asfaltowo góra- dół.
Solina od strony Sanu.
Czasowo krótka wyrypa, powrót nie do końca zgodnie z planem Tomka, ale
tylko dlatego, że miałem jeszcze inne nie rowerowe plany na popołudnie.
Na koniec Świata czyli Czerwonym z Balnicy do Łupkowa
Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 04.12.2014 | Komentarze 0
Wyjazd zaplanowany przez Tomka. Celem było pokonanie odcinka czerwonego szlaku granicznego z Balnicy do Łupkowa.
Startujemy z miejscowości Maniwów, by po krótkim czasie dotrzeć do Balnicy. Tu zaczynamy eksplorację "czerwonego". Początek zapowiada nam super zabawę.
Tak początkowo wyglądał czerwony szlak - soczysty singielek.
Po krótkim jednak czasie zobaczyliśmy coś takiego.
Przez pasmo musiała przetoczyć się jakaś konkretna nawałnica, albo seria nawałnic, bo im dalej zapuszczaliśmy się robiło się nieciekawie.
Nie liczyliśmy ile razy bawiliśmy się w "przełaj", ale na pewno dużo.
Przez dłuższy czas jazda wyglądała tak, że jechało się max 100 -150 m, zsiadło się, przenosiło rower nad pniem i dalej jechało. Coś takiego potrafi nieźle człowieka zmęczyć. Tomek był bardzo zawiedziony i myśląc, że jestem na niego wkurzony za wybór trasy, co chwila pokutnie bił się w pierś. Ok, fajniej by było śmignąć tę traskę na prędkości, ale czasem tak bywa, jak się człowiek na koniec świata wybierze, więc nie jego wina.
Oczywiście fajne odcinki też bywały, a od Wysokiego Gronia - 905 m.n.p.m znowu zaczęła się fajna jazda.
Po minie kolegi widać, że jakość szlaku się poprawiła.
Zauroczony malowniczymi widokami, tracę czujność i przez wysokie trawy jadę na pewniaka, by po chwili wpaść w czułe objęcia matki Ziemi. Leżąca w poprzek ścieżki duża gałąź ściąga mnie z roweru w ciągu kilku milisekund. Zero czasu na reakcję, na wypięcie się z es-pe-de. Na szczęście samo się powypinało, rower został, a ja parę metrów dalej wąchałem ściółkę. Lądowanie miałem miękkie i szybko kontynuowaliśmy dalszą jazdę.
Szlak robi się nieźle zarośnięty i zaczynam zabierać pasażerów na gapę. W tym sezonie dopadła mnie kleszczofobia. Naczytałem się o tym małym gównie i przy każdym pauzowaniu bacznie oglądam ręce i nogi.
Tak jesteśmy na szlaku.
Trawy w pewnym momencie sięgają szyi, a my próbujemy znaleźć transgraniczny tunel kolejowy. W końcu udaje nam się.
416 metrów z zakrętami i wypadasz na Słowacji - odpuszczamy, bo tu też jest fajnie.
Wzdłuż torów docieramy do opuszczonej stacji w Łupkowie, widoki zapierają dech w piersiach.
Widok na lewo.
Na prawo.
Z Łupkowa trochę szutrami, trochę asfaltami wracamy do auta. Przeciągnęła się nam się w czasie ta wyrypa, głównie ze względu na stan szlaku. Koniec Świata po prostu.
KONIEC ŚWIATA na koniec relacji.
- DST 57.00km
- Teren 40.00km
- Czas 05:22
- VAVG 10.62km/h
- Podjazdy 1507m
- Aktywność Jazda na rowerze
Szczawne czyli mix Bieszczadzko-Beskidzki
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 02.12.2014 | Komentarze 10
Wyjazd z gatunku samochodowych, tym razem na pogranicze Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Z samego rana wraz z Tomkiem i Sebą pakujemy się w auta i jedziemy naprzeciw przygodzie. Dojeżdżamy do miejscowości Szczawne, gdzie parkujemy pod zabytkową cerkwią.
Cerkiew w Szczawnem.
Szybki montaż rowerów i okazuje się, że mój przedni hamulec to kompletny flak. W takich chwilach ręce opadają, ale co zrobić?
Ruszamy żółto - czarnym szlakiem w kierunku Rzepedki.
Rzepedka 708 m.n.p.m. już niedaleko - bardzo przyjemnie się jedzie taką szutrówką.
Na szczycie Rzepedki zbaczamy na Szeroki Łan 688 m.n.p.m, żeby trochę odpocząć i delektować się widokami.
Widoczek z Szerokiego Łanu.
Powrót na szlak i ruszamy w kierunku Wahalowskiego Wierchu 666 m.n.p.m. Momentami zanim docieramy do GSB błądzimy po konkretnych paryjach. Z Wahalowskiego zjeżdżamy do Komańczy.
Z Wahalowskiego w kierunku Komańczy.
W Komańczy postanowiliśmy coś zjeść, trafiamy do baru przy skrzyżowaniu na Czystogarb. Tacy zmęczeni i tu takie rozczarowanie. Frytki w ilości ile się zmieści w garści małego dziecka i w cenie jak na Krupówkach, beka była konkretna :)
"Najedzeni" opuszczamy Komańczę i jedziemy do Duszatyna.
Most kolejki na Osławie w kierunku Duszatyna.
Jeziorka Duszatyńskie planujemy wykręcić bez wypychu i udaje nam się. Oczywiście zawsze wybieramy trudniejsze warianty. Dla Seby mogło się to w pewnym momencie źle skończyć, kiedy nieplanowanie zaczął podjeżdżać po korzeniach na tylnym kole. Na szczęście ładnie się złożył, a krzaki dobrze amortyzują.
Odpoczynek przy pierwszym jeziorku.
We własnej osobie - zadowolony, choć na pewno konkretnie ujechany.
Drugie jeziorko.
Z jeziorek nie za bardzo da się już podjechać na Chryszczatą, ze względu na nachylenie i sporą ilość wystających korzeni.
Wypych na Chryszczatą 997 m.n.p.m dał nam nieźle w kość. Kto tam był ten wie, że to nie jest widokowy szczyt, cały jest mocno zalesiony oraz znajduje się na nim wieża geodezyjna.
Po odpoczynku zaczynamy zjazd niebieskim szlakiem w kierunku przełęczy pod Suliłą. Fajny stromy singielek, ale do ogarnięcia na tylnym hamplu :P. Nie ukrywam jednak, że po dotarciu na przełęcz, mimo zmęczenia i walki ze szlakiem byliśmy mega zadowoleni.
Zaczynamy podjeżdżać pod Suliłę 759 m.n.p.m, a końcówkę tradycyjnie wypychamy w asyście wszystkich okolicznych much.
Jak zawsze w Bieszczadach wypych się opłaca i czeka nas kolejny bajeczny zjazd.
Widokowo.
Po zjechaniu do Rzepedzi, zostało tylko dotoczyć się asfaltem na parking skąd wyruszyliśmy. Mocno ujechani, ale bardzo zadowoleni, bo plan wyjazdu zrealizowaliśmy w 100 % wracamy do Rzeszowa.